Zawsze byliśmy raczej minimalistyczni, jeśli chodzi o maty – do sierpnia ćwiczyliśmy przez chyba jakieś 18 lat na wielkich matach Komfort I (pamięta je jeszcze ktoś?), więc niejednokrotnie, gdy ktoś pytał jakie maty możemy polecić, to nie wiedzieliśmy za bardzo co odpowiedzieć, bo nasza znajomość „wielkiego świata mat” zatrzymała się niecałe 20 lat temu.
Jednak w sierpniu zdecydowaliśmy się to zmienić, patrząc na swoje wyszczerbione maty. Dostaliśmy w bardzo miłym prezencie maty do testów od JOY in Me (dziękujemy!), przy czym dziś chcielibyśmy się skupić na matach z mikrofibry, bo były one dla nas egzotyczną nowością, który przyjęliśmy nieufnie, a potem się nią (spoiler!) zachwyciliśmy!
Maty przyszły do nas w przeddzień naszego urlopu, dlatego mogliśmy realnie wypróbować ich wartość do praktyki w trakcie podróży (w końcu jedna z nich jest dedykowana ku temu). Wypróbowaliśmy zarówno transportując je w bagażniku auta (pierwsza część urlopu, na Mazowszu), jak i walizkach podczas podróży autokarem do naszej ukochanej Holandii.
Maty na zdjęciach to FLOW Tropical Mood oraz FLOW TRAVEL Banana Mamma. W zasadzie nie różnią się dużo, maty „podróżne” są odrobinę mniejsze i troszeczkę lżejsze. FLOW ma wymiary 183 x 61 cm
(grubość: 3 mm) i waży 2.4 kg, a FLOW TRAVEL: też 183 x 61 cm, ale grubość: 1.5 mm, a waży: 1.7 kg. W typie Travel producent pisze, że nadaje się do składania w kostkę, ale musimy się przyznać, że w jedną podróż złożyliśmy też w walizce FLOW i nic jej nie było (ale oczywiście nie gwarantujemy powtarzalności efektu).
Na jednej i drugiej podobnie się ćwiczy. Oczywiście różne grubości dają trochę inny komfort praktyki, ale różnica nie jest mocno odczuwalna i mata Travel jest matą, z którą też spokojnie można ćwiczyć na podłodze (mieliśmy okazję próbować kiedyś takie bardzo cieniutkie maty podróżne, na których ciężko by było robić np. pozycje klęczące nie kładąc maty na dywanie albo innej macie; w recenzowanych matach nie ma tego problemu).
Wzory są bardzo ładne, co można ocenić w sklepie JOY in Me, na pewno każdy znajdzie dla siebie coś, na czym zawiesi oko. Oczywiście wartości estetyczne niby są drugorzędne, ale skoro możemy mieć i użyteczność i estetykę to dlaczego nie skorzystać.
Dla nas istotne też było, choć może nie ma to związku ani z estetyką ani z funkcjonalnością, że producent mat to nie jest jakiś bezduszny moloch, a nasza rodzima, niezbyt wielka, firma, która na dodatek spokojnie może konkurować swoją jakością na rynku światowym.
To, co budziło naszą nieufność to była owa mikrofibra. Mówiąc z lekkim przymrużeniem oka, nie wyobrażaliśmy sobie ćwiczenia na ręczniku… Wiemy, że wielu praktyków ashtangi używa ręczników na maty, ale nawet przy dużej intensywności nie pocą nam się jakoś mocno dłonie ani stopy. Przeczytaliśmy jednak na stronie producenta, że problem ewentualnego braku przyczepności można rozwiązać zwilżając matę i… faktycznie to działa. Braliśmy po prostu zwykłą zwilżoną gąbeczkę i przecieraliśmy matę, no i mieliśmy gąbeczkę przy macie na podorędziu. Trzeba oczywiście wyważyć, żeby nie przesadzić z tym zwilżaniem jak to uczynił Maciek przy jednej praktyce, bo o ile w pozycjach stojących nie przeszkadza to specjalnie, to było to specyficzne odczucie położyć się gorącym tułowiem na mokrej macie. Ale później i Maciek opanował brak przesady w zwilżaniu maty, no i z kolejnymi praktykami mata się robi też coraz bardziej przyczepna. Tak czy inaczej my je zwilżamy lekko i teraz, po miesiącu używania i być może tak zostanie, ale znamy osoby, które korzystają z tych mat jakiś czas i nie muszą zwilżać.
Nie wiemy czy każdemu spasuje mikrofibra, ale nas przekonała. Kauczuk, który jest pod mikrofibrą, tworzy spodnią stronę maty, zapewnia z jednej strony przyczepność maty, a z drugiej sprężystość, amortyzację od podłogi. Producent na swoje stronie tak pisze o materiałach recenzowanych mat:
Mata składa się z bazy wykonanej z naturalnego kauczuku oraz z wierzchniej warstwy wykonanej z delikatnej ultra absorbującej mikrofibry. Naturalny kauczuk jest w 100% biodegradowalny i przyjazny dla środowiska. Mata nie zawiera ołowiu, kadmu oraz lateksów i sylikonów. Nadaje się do recyklingu. Dzięki procesowi zgrzewania warstw z procesu produkcyjnego zostały wyeliminowane potencjalne toksyczne kleje. Mikrofibra została zadrukowana farbami na bazie wody
Mat jeszcze nie praliśmy, ale podobno można je prać w pralce na 30 stopni, bez użycia środków czyszczących (sprawdźcie zalecenia producenta co do prania i suszenia, np. nie zaleca się suszenia ich bezpośrednio na słońcu) i na niskich obrotach. Nam na razie wystarczało delikatne przecieranie maty wilgotną gąbeczką. Gdy zrobimy ich pierwsze pranie w pralce to postaramy się edytować ten post i opisać wrażenia.
Podsumowując: zdecydowanie polecamy! – i od strony estetycznej i funkcjonalnej, zarówno dla osób doświadczonych w praktyce, jak i bardziej początkujących. W zasadzie na ten moment żadnych wad nie zauważyliśmy, a przyjemność z naszej praktyki na nich pogłębia się z czasem!
A maty można JOY in Me obejrzeć sobie tutaj!
Jak macie jakieś pytania czy osobiste refleksje o tych matach to dajcie znać w komentarzach!
Dodaj komentarz