Moją osobistą historię praktyki asan jogi mogę podzielić na kilka etapów.
Pierwszy – to moment rozpoczęcia nauki jogi w 2001 roku, kiedy zapoznawałam się czym joga jest, jak ją praktykować, jak wykonywać asany. Nauczyłam się podstaw ustawiania się w asanach (które teraz bym czasem widziała nieco inaczej), jak również nauczano mnie, że nie wolno rozmawiać i śmiać się na zajęciach jogi – trzeba być poważnym. Pracowałam więc „poważnie”, dość siermiężnie i w zasadzie bez większej uwagi skierowanej na to, co czuję. Poza tym poczułam, że na nawet po kilku latach praktyki nadal nie daję rady rozluźnić się podczas śavasany – mój układ nerwowy wtedy szaleje, a ja nie wiem ja temu zaradzić. Teraz z perspektywy lat widzę, że na tamten moment nie umiałam inaczej, ponieważ moje ciało i umysł nie były gotowe na nic subtelniejszego. Wyciągnęłam jednak jeden wniosek (trochę na zasadzie nauki „czego nie robić”): nie lubię kiedy ktoś krytykuje moją praktykę (nie mam tu na myśli konstruktywnej pomocy, a brak akceptacji ucznia) i że ból nie jest naszym sprzymierzeńcem!
Drugim etapem była zmiana podejścia do praktyki i nauka vinyasa krama jogi. Zaczęłam wtedy dostrzegać, że im więcej napięcia wkładałam w rozciągnięcie nóg, tym bardziej przykurczone się stawały. Najpierw Zohra LeRutte, a potem mój mąż Maciek nauczyli mnie podstaw pracy z oddechem w asanach. Podejście rodziny Mohanów do praktyki pokazało mi, że ciało nie potrzebuje musztrowania, ustawiania od linijki (każde ciało jest inne, więc dla każdego linijka powinna być nieco inna) czy agresywnego, tamasowego korygowania. Wystarczy nieco uwagi i odpuszczenia, a praktyka zaczyna mieć zupełnie nowy wymiar. Nauczyłam się rozluźniać nie tylko w śavasanie, i praktykować z większym czuciem. Z perspektywy czasu widzę, że odpuszczenie, łagodność oraz łaaaaaaaaaaaaaagooooooooooooodnaaaaaaaaaaaaaa praca z oddechem, które są nierozłącznym elementem vinyasa kramy, pomogły mi pogłębić swoje czucie i rozluźnić układ nerwowy na tyle, że śavasana stała się dla mnie przyjemnością, a nie walką. Oddech ma naprawdę wielką moc i ucząc się oddychać, robimy dla siebie dużo dobra na wielu poziomach.
Trzeci etap mojej jogicznej, asanowej historii to zainteresowanie powięzią i jej roli w praktyce jogi. Warsztaty najpierw z Donaldem VanHowtenem (LifeImpressions Bodywork), a później szkolenia z Anatomy Trains pomogły mi skonsolidować całą dotychczasową wiedzę, którą miałam i zacząć uczyć jogi powięziowej w oparciu o koncepcje taśm anatomicznych (choć nigdy nie nazywałam tak zajęć, które prowadzę, choćby dlatego, że ten termin kojarzy się często z jogą yin, której nie nauczam). Praca z powięziami nauczyła mnie więcej delikatności i uważności. Kiedy pracujesz z czymś głęboko ukrytym pod skórą musisz pracować wolniej, delikatniej i uważniej, by obserwować skutki swojego działania. Przygotowując swoją praktykę w oparciu o pracę z powięziami (moją i dla uczniów) zauważyłam, że dużo w niej miękkości, łagodności, „pływania”, flow i rozciągania. Czasem zbyt dużo, szczególnie dla osoby o delikatniejszej strukturze, takiej jak ja. To oczywiście daje super efekt, bo ściąga napięcie z ciała po całym dniu pracy. Ale z drugiej strony zaobserwowałam, ze moje ciało jest w pewien sposób słabe. Co prawda pracując z taśmą głęboką przednią pracujemy z mięśniami dna miednicy, mięśniem poprzecznym i innymi mięśniami głęboki, ale nie było za bardzo przełożenia na praktykę. Nie wystarczająco. To doprowadziło mnie do punktu, w którym jestem.
Na jakim etapie wy jesteście? Jakie są wasze doświadczenia z jogą i powięziami?
Dla zdrowia ciała koniecznie należy szukać równowagi między miękkością i łagodnością a siłą. Nasza łagodność ma wypływać z mocnego rdzenia naszego ciała, czyli właśnie z odpowiednio silnych mięśni głębokich. To one zapewniają nam stabilność, bezpieczeństwo, ugruntowanie, na których możemy zbudować delikatność i płynność naszych ruchów. Kiedy w praktyce pomijamy pracę z mięśniami głębokimi, ciało używa mięśni bardziej powierzchownych do stabilizowania się. Generuje to dużo napięcia na co dzień i podczas praktyki. Warto też pamiętać, że napięcie mięśni brzucha nie ustabilizuje kręgosłupa. Ale napięcie mięśni głębokich brzucha czyli trzymanie mulabandhy (napięcie mięśni dna miednicy oraz napięcie mięśnia poprzecznego brzucha) daje nam pewność, że kręgosłup jest dobrze zaopiekowany podczas praktyki jogi, ale też skakania czy biegania. Aktywność mięśni głębokich (nasz rdzeń ciała – między innymi mięśnie głębokie stóp podtrzymujące łuki stóp, mięśnie utrzymujące kolana lekko ugięte, mięśnie dna miednicy, mięsień poprzeczny i wielodzielny oraz przepona) pozwala również ochronić nasze stawy przed przeciążeniem. Dlatego joga nie powinna skupiać się tylko na rozluźnianiu i rozciąganiu, ale zrównoważonej pracy w której wzmacniamy to, co zbyt bardzo rozluźnione a rozluźnianiem tego, co za bardzo napięte.
Dlatego kiedy ćwiczę, pamiętam, że prawdziwa łagodność w pracy z ciałem bierze się z mocnego rdzenia i zanim wykonam daną asanę, uważnie aktywuję mięśnie głębokie stóp, nóg i dna miednicy, starając się je trzymać podczas każdego późniejszego ruchu. Kiedy czuję, że nie mam kontaktu z tymi mięśniami i zaczynam krzywić i wyginać się w pozycjach obciążając stawy, przerywam pracę, ponownie je „uruchamiam”, a następnie wchodzę do pozycji raz jeszcze. Po wykonaniu asany, rozluźniam się, by mięśnie odpoczęły. Nie ma sensu napinać ich cały czas 🙂
Powodzenia w Waszych poszukiwaniach!
Jeśli chcesz wesprzeć moją działalność edukacyjną w zakresie jogi – postaw mi wirtualną kawę tutaj. Dziękuję!
Dodaj komentarz